wtorek, 3 maja 2011

the Catcher..

To chyba na poważne... Chyba każdy przechodzi przez wielkie "boom" na coś, tak więc moje "boom" miało miejsce 6lat temu, kiedy byłam jeszcze szczeniakiem (bądź pod wpływem szczeniaków) i założyłam bloga. Jak większość blogów, był on o wszystkim i o niczym, ale wtedy to nie miało znaczenia. Za jednym razem można było poinformować znajomych o swoich poczynaniach danego dnia, unikając tym samym rozmów w kółko o tym samym. Chociaż patrząc na to z perspektywy, wydaje mi się  to żenujące, aczkolwiek wtedy bardzo mi się to podobało :)

Po co w ogóle ponownie wchodzę do tego bagna? Cóż, poszukuję hobby (chociaż wystarczająco bardzo interesuję się swoim zwierzakiem i mam parę innych nudnych rzeczy do roboty), na pewno nie dla zabicia czasu (a bardziej by go marnować, ale w jakiś produktywny sposób), ale głównie po to by czytać, bo to akurat średnio mi idzie.. a chciałabym w jakiś sposób się zmusić (chociaż powinnam do czegoś innego się zmuszać). Tak więc, ten blog jest dla mnie, nie dla Ciebie, więc jeśli masz lepsze rzeczy do roboty, a trafiłeś tu jedynie przypadkowo, lepiej opuść tę stronę :)

Po skończeniu (wreszcie) przygód Bilba, czas odkopać "Buszującego w zbożu", bo ambitnie go kupiłam po angielsku za ok. 24zł, a powinnam go skończyć czytać jakieś 4 miesiące temu. 1/3 "The Catcher in the Rye" mam za sobą, pora dokończyć resztę.

Jeśli komuś przyjdzie ochota mnie krytykować za jakiekolwiek błędy.. UWAGA! Żadna ze mnie humanistka! Urodziłam się umysłem ścisłym. Dziękuję.

1 komentarz: