Początki są ciężkie, to każdy akurat wie. Mój miał 22str. Niby nic, ale biorąc pod uwagę, że przed tym przeczytałam 66 stron, czyli teraz za jednym razem przeczytałam 1/3 tego, co przez kilka tygodni kilka miesięcy temu (trochę matmy nie zaszkodzi, chociaż tu żadnych niewiadomych niema ;)
Dzisiaj pierwsza niedziela z cyklu "Jedyny dzień tygodnia ze słodyczami" i korzystając z okazji, poszłam po super taniego (99gr) i pysznego biedronkowego rożka. A że pogoda piękna była i stabilne ławeczki były zaraz obok sklepu, zabrałam ze sobą "Catcher'a". Muszę powiedzieć, że sytuacja w "parku" dość dobrze komponowała się z tą w książce. Pada kilka ciekawych słów: putrid, morons, dopey, dope, booze hound, crocked - a w "parku" sporo panów kryjących się po krzakach z piwem. Można ich poznać po dość głośnym bekaniu, po specyficznym zapachu wyczuwalnym, kiedy się obok nich przejdzie i sikaniu w biały dzień, zaraz przy ścieżce, gdzie co chwilę jeżdżą dzieci na rowerkach.
Co do książki, pamiętam jak Julia powiedziała, że trochę się na niej zawiodła, że przecież to ten "Buszujący w zbożu", którego "trzeba" przeczytać raz w ciągu życia (przynajmniej lista BBC tak twierdzi). A mnie się podoba. Szczególnie główny bohater.. gdy co chwilę mówi, że coś/ktoś dla niego jest the most/best....he ever met/danced with etc. Uśmiecham się co chwilę, bo niektóre sytuacje są komiczne.
Powoli dochodzę do połowy. Wiem, że to żaden wyczyn, ale zważywszy moją sytuację, to i tak dobrze ;P
Pozdrawiam